He, he, he. Taka historia jakich wiele.
Jeden pismak z gazeta.pl o staropolskim wezwaniu Marcin Sztetter doznał delirium głodowego, (bo zielona wyspa się nie chce zielenić, padlina coraz droższa, a Agora wszyscy wiedzą jak wynagradza swoich gryzipiórków) i wysmażył tekst na edziecko.pl, w którym podzielił się z publicznością swoim epokowym odkryciem: Jego młode zostało w przedszkolu prawdopodobnie zarażone wszwicą i on jest przekonany, że te wszy są prowenienecji słoikowej!
Tak wyglądala ta publikacja:
Redakcja szybko sie ogarneła i zamieniła to na przeprosiny:
zostawiając jedynie pełne słusznego oburzenia komentarze:
Jednak dzięki Google (Praise Google!) w internecie nic nie ginie i artykuł w wersji originalnej mozna odnaleźć w Google cache
Tutaj próbka twórczości kolegi warszwiaka Sztettera:)
“Na co dzień wszy ciężko pracują w rejonach agrarnych.
Tylko trzy razy do roku wpadają na wakacje do miasta.
Okres powakacyjny, pobożonarodzeniowy i powielkanocny to czas ferii, w trakcie których młode wszy zaznajamiają się z architekturą urbanistczną. W bagażu podręcznym potrafią przemycić dur plamisty, ale historycznie potrafiły również wędrować z dżumą. Jak dobrze, że chociaż dżumę udało nam się wyeliminować z wachlarza chorób pospolitych. Najchętniej wędrują na głowach naszych dzieci. Widać młodzież nie zna granic gatunkowych – swój do swego ciągnie.
Zastanawiają te daty turnusów wycieczek wszy do miast. Tak jak pisałem wycieczki organizowane są trzy razy do roku. O ile łatwo mi zrozumieć termin wrześniowy, bo dzieci przecież nocowały w schroniskach, na koloniach i dworcach, gdzie powszechnym problemem jest brud i zaniedbanie, to już dwa kolejne okresy migracji trochę mnie zaniepokoiły i pozwoliły na kontrowersyjne wnioski:
to muszą być WSZY SŁOIKOWE!”
Nie polecam nawet czytania całości, typowy tekst z d…y wyjety. Autor próbuje sobie nieudolnie wyobrazić, co by było gdyby umiał myśleć, ale że nie umie, to wychodzi mu ten eksperyment tak jak wychodzi. Co innego mnie zaniepokoiło… Spójrzcie na to.
Poniżej kolega Sztetter w pełenej “krasie”. Biorąc pod uwagę: siłę intelektu i atrakcyjność fizyczną opartą na motywie brutalnej, pulsującej męskości (*kursywa znaczy sarkazm :)), ale przede wszystkim progresywistyczne miejsce pracy, nie jestem do końca pewien czy to nie jest przypadek wprowadzania czynem w życie postulatów pewnej mniejszości dotyczących adopcji dzieci.